Pewnie czytasz tytuł tego posta i myślisz sobie: akurat! Gdyby to było takie proste, to wszyscy wkoło mnie chodziliby szczęśliwi, a raczej nie są.
Kiedyś też tak myślałam. Z tego właśnie powodu szukałam skomplikowanych rozwiązań na swoje problemy. Byłam przekonana, że będą bardziej skuteczne. Tymczasem okazuje się, że to w prostocie tkwi siła.
Co więcej, najlepsze rozwiązania, to te, które mamy w sobie. Od początku je mieliśmy i nadal mamy, tylko głęboko zakopane. Każde dziecko przychodzące na świat wyposażone jest we wszystko, co jest mu potrzebne. Ty też miałaś wszystko. Zgubiłaś to gdzieś po drodze żyjąc w świecie zakazów, nakazów, narzuconych norm.
Z czasem przestałaś słuchać swojego głosu i zaczęłaś iść za głosem zewnętrznym, który mówił ci, co musisz zrobić, osiągnąć, jak musisz wyglądać, żeby odnieść sukces i być szczęśliwą. Goniłaś więc za tym wszystkim, ale szczęścia jak nie było, tak nie ma.
Zastanawiasz się, jak to możliwe? Może jeszcze za mało pracuję, może za mało się staram, może nie jestem wystarczająco szczupła, wykształcona? Może nie mam jeszcze wszystkich dóbr materialnych, które są niezbędne do bycia szczęśliwą?
A może po prostu nie tędy droga?
Tylko którędy?
Droga do szczęścia zawsze prowadzi przez serce. W życiu liczy się tylko miłość i to miłość własna.
Możesz pomyśleć, że to egoizm. W końcu tak ci mówiono. Dbaj o innych, dawaj z siebie wszystko, kochaj, pomagaj, okazuj troskę. Twoje potrzeby są drugoplanowe. Czyż nie tak właśnie robimy? My, kobiety, żony, matki?
Dbamy o dzieci, o męża, o rodzinę, a dla siebie nie starcza nam już czasu.
Ten brak troski o samą siebie wynika z faktu, że nie kochamy i nie akceptujemy siebie.
Może sama idea „kochania siebie” wydaje ci się dziwna, bo przecież nie tak cię uczono. Poza tym pewnie zastanawiasz się, co to właściwe oznacza? Ja się zastanawiałam 🙂 Pomyślałam: ok, mam kochać siebie, ale jak to właściwe zrobić?
Szukałam różnych rozwiązań, ale wszystko, czego próbowałam wydawało mi się bez sensu. Po kilku dniach zawsze kończyło się tak samo – to nie dla mnie, nie czuję tego i nie czuję, żebym kochała się jakoś bardziej lub inaczej.
Kiedy miałam już się poddać – zupełnie przypadkiem (choć nie wierzę w przypadki, więc pewnie celowo) w moim życiu ponownie pojawiła się Louise L. Hay. Piszę ponownie, bo jej pierwszą książkę przeczytałam już lata temu. A propos, znacie jej cudowne książki? Ja fascynuję się nimi od dawna. Przeczytałam ich kilka.
Choć są wyjątkowe i czytałam je z zapartym tchem, niewiele zmieniły w moim życiu. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że przeczytałam wszystko, co było w nich zawarte, ale niczego nie zastosowałam w praktyce. Też tak macie, że omijacie ćwiczenia w książkach rozwojowych mrucząc pod nosem, że to bez sensu przecież i że to na pewno niczego nie zmieni? Ja tak robiłam. Robiłam, bo już nie robię 🙂 Teraz wykonuję wszystkie ćwiczenia, nawet te z pozoru bez sensu.
Wracając do Louise. Miałam ogromną przyjemność wysłuchać jej wykładu, który był dodatkiem do mojego anielskiego kursu. Na wykładzie Louise mówiła krótko i omówiła właściwie tylko jedną technikę. Jedną, ale za to taką, która naprawdę odmienia życie. Patrząc na 80-kilku letnią kobietę – promieniejącą i emanująca tak pozytywną energią, że miałam ochotę skąpać się w jej aurze 🙂 pomyślałam, że w tym musi coś być.
Postanowiłam więc spróbować i dać tej technice szansę.
Co to za technika?
To praca z lustrem, choć właściwe praca, to zbyt ciężkie słowo. Powinnam raczej napisać przyjemność 🙂 Przy czym przyjemność przychodzi z czasem 🙂 W skrócie chodzi o to, żeby każdy dzień zaczynać od spojrzenia w lustro i powiedzenia do siebie: kocham Cię – jesteś wspaniałą kobietą. Warto spojrzeć sobie w oczy i szczerze się do siebie uśmiechnąć. Coś na zasadzie kocham cię i mówię poważnie 🙂
Tylko tyle i aż tyle. Na początku może wydać Ci się to sztuczne. Z czasem jednak nabierzesz wprawy. Pamiętam, jak przez pierwsze dni mówiłam do siebie: kocham cię Ania, a sekundę później mamrotałam coś o zmarszczkach i nieukładających się włosach 🙂 Chwilę potem strofowałam się za to, że krytykuję się podczas ćwiczenia z kochania siebie 🙂 I tak wkoło 🙂
Nic to jednak – tym razem postanowiłam, że się nie poddam i się nie poddałam (zresztą aż do dziś). Miałam przed oczami obraz promieniejącej Louise i myślałam, że skoro ona mogła, to ja też.
I co się okazało?
Z każdym dniem ćwiczenie było łatwiejsze do wykonania. Po tygodniu, kiedy mówiłam, że się kocham nie było to już tak sztuczne i komiczne 🙂 Przestałam też koncentrować się na zmarszczkach! Po dwóch tygodniach zauważyłam, że stałam się bardziej łagodna i tolerancyjna dla ludzi wokół. Autentycznie udawało mi się dostrzegać w nich tylko, to co dobre. Zaczęłam powoli rozumieć, co to znaczy, że żeby okazać prawdziwą miłość innym, musisz zacząć od kochania siebie.
Nie możesz dać przecież komuś tego, czego sama nie posiadasz.
Ćwiczyłam więc wyznawanie sobie miłości każdego dnia – nadal ćwiczę – rano przed lustrem, kilka razy w ciągu dnia i przed snem. To tak niewiele kosztuje, a tak wiele zmienia.
Co prawda nie znikną twoje wszystkie problemy, ale zmieni się całkowicie twój sposób ich postrzegania. Zrobi ci się jakoś tak lżej na sercu i będzie ci łatwiej. Nagle zaczniesz dostrzegać to, co w twoim życiu dobre i jakoś tak automatycznie pojawi się tego więcej. To takie piękne, proste i skuteczne. Nie szukaj więc dalej. Nie zmagaj się z losem każdego dnia. Po prostu kup lusterko i zacznij się dobrze traktować i wyznawać sobie miłość. W końcu spędzisz ze sobą całe życie. Warto, żebyś miała ze sobą doskonałą relację. Nie sądzisz?
Wypróbuj tą technikę, jak tylko skończysz czytać i zostaw komentarz po 2 tygodniach lub po miesiącu. Na pewno odczujesz różnicę. Ty i twoje otoczenie. Powodzenia!
Dodaj komentarz